>> Boisz się, a nic nie zrobisz, to potem chodzisz i mówisz, że strasznie jest w Warszawie. Ale kumple też mają tu swoje miejsce, a o stylu w Warszawie (stylu ubioru) lepiej nie rozmawiać, bo po to tu ktoś jest by mieć swój. Rozmawiamy tu o czymś zupełnie innym, że często ciekawość ciągnie Cię w stronę ryzyka i odpuszczasz prewencję własnych nielubianych doświadczeń, na przykład lęku przed ludźmi wieczorem. Czemu nie skręcisz na drugą stronę ulicy, nie cofniesz się spóźniając się do domu kilka minut, nie pójdziesz na drugi przystanek? Jest to ciekawe zjawisko, nikomu jednak (chyba - moim zdaniem) niepotrzebne i choć z pozoru wydaje się, że to zachowanie jest instynktowne – odwaga lub jej brak, szybka kalkulacja „czy na pewno bezpiecznie?” – to w rzeczywistości kryje się za tym coś więcej. Warszawa, jak każda wielka metropolia, jest miastem nieustannych spotkań i zderzeń. Grupki na chodniku czy w zaułku to nie tylko przypadkowa zbieranina osób, ale też symboliczny teatr relacji międzyludzkich.
Albo inaczej: Być może czterech w kapturach to nie zapowiedź kłopotów, a po prostu koledzy wracający z treningu, znużeni po całym dniu, rozmawiający o planach na jutro. Pięciu dryblasów przy przystanku może za chwilę się rozdzielić i każde z nich pojedzie w inną stronę, wprost do codziennych obowiązków, do swoich domów, które w tej rozległej Warszawie często są od siebie bardzo daleko. Tylko z perspektywy osoby, która patrzy z zewnątrz, całość nabiera czasem niepotrzebnie dramatycznego charakteru.
Warto zwrócić uwagę na coś rzadko komentowanego: grupki na warszawskich chodnikach i w zaułkach to nie tylko młodzi w kapturach czy dryblasy z torbami sportowymi. To też emerytki wymieniające plotki pod sklepem, taksówkarze grupujący się na końcu postoju, rodzice rozmawiający na placu zabaw czy nastolatki robiące „pocztę pantoflową” na ławce przed szkołą. Miasto jest utkane z mikrospołeczności, które widzimy i interpretujemy zgodnie z własnymi obawami i doświadczeniami.
Czasem nasza nieufność bierze się z kultury strachu, jaką od lat budują w nas media i internetowe opowieści o „miejskich legendach”. A przecież większość tych ludzi jest w swoich grupach zupełnie neutralna – po prostu robią sobie przerwę, gadają, dzielą się życiem, a niekiedy szukają chwili oddechu od tłumu.
Warszawa bywa miejscem anonimowym, ale właśnie w takich zaułkach, w tych mikrogrupach, wykluwają się małe, chwilowe społeczności, które nadają miastu prawdziwy puls. Często ciekawość każe nam iść prosto, zamiast skręcić, by przekonać się, czy to zagrożenie, czy tylko zwykli ludzie. Ryzyko jest w nas – w naszej głowie i wyobraźni.
Zamiast szukać zagrożenia tam, gdzie go najpewniej nie ma, lepiej poświęcić chwilę, by zobaczyć w tych grupkach nie obcych, a współmieszkańców tego samego miasta. W Warszawie każda grupka, każda chwilowa wspólnota, to fragment układanki, bez której ulica byłaby tylko ciągiem pustych chodników. Czasem to, co wydaje się ryzykiem, jest po prostu kolejnym obrazem z wielkiej miejskiej mozaiki. A największa odwaga to czasem po prostu nie przeszkadzać, nie oceniać i iść dalej swoim tempem, nie tracąc czujności – ale i nie gubiąc zaufania do miasta i ludzi.