Warszawa z pozoru jest miastem, gdzie można zrobić wszystko: rozwijać się, spotykać ludzi, próbować nowych sportów, uciekać na spontaniczne koncerty albo po prostu siedzieć bezczynnie na Powiślu z kawą z trzeciej fali. Z boku może się wydawać, że ci, którzy są bezdzietni, naprawdę mają mnóstwo czasu. W praktyce... no właśnie, tutaj zaczyna się ciekawsza część tej obserwacji.
Kiedy masz dziecko, nagle cała struktura twojego dnia zaczyna się „składać” wokół tej małej postaci i jej potrzeb. Oglądam to na żywo u przyjaciół: czas dnia wypełniony od szóstej do dwudziestej drugiej, kalendarz zapełniony zebraniówkami, lekarzem, parkiem trampolin i posiłkami co trzy godziny. Ani chwili nudy – każda minuta „wartościowa”, każde pół godziny „ukradzione” dla siebie już jest fetem.
Bezdzietni i samotni mają ten wolny czas na wyciągnięcie ręki. Oczywiście teoretycznie są panami swojego dnia, mogą spać długo, celebrować wolność w łóżku do południa, przez godzinę rozkminiać sens lunchu albo zawężać listę nowych seriali na wieczór. Tylko że bardzo często – i to ciekawostka! – cały ten niewykorzystany potencjał, wszystkie te bonusowe godziny… jakoś rozmywają się w powietrzu. Warszawa daje tysiąc możliwości, ale z braku wyraźnej struktury i presji czasu, wybieranie czegokolwiek urasta do rangi karkołomnego zadania.
Rodzicielstwo daje rytm, codzienny sens, czasem nawet ducha organizacyjnej dyscypliny, podczas gdy bezdzietność w Warszawie potrafi znaczyć także festiwal nudy przetykanej mikrozadaniami, które nie wnoszą nic nowego. Nie jest to wyrok – ot, luźna obserwacja: wielu ludzi mających wszelką wolność ostatecznie i tak najwięcej zyskanego w teorii czasu… marnuje. Nawet w miejscu pełnym nieskończonych bodźców i możliwości jak Warszawa.
Można na to patrzeć z przymrożeniem oka – niektórym bezwład czasu wrzucony w wielkomiejski krajobraz Warszawy po prostu pasuje. Tym niemniej pozostaje gdzieś ta lekko melancholijna myśl, że ci, którzy mają przynajmniej teoretycznie wolność w zarządzaniu swoim życiem, najłatwiej powierzają ją… nicnierobieniu. Bezdzietni naprawdę mają więcej czasu. I, zupełnie jak to w stolicy – potrafią go marnować w bardzo wyrafinowany, ciekawy, a czasem całkiem tajemniczy sposób.