>> Po co to komu, to nie wiem – może tylko po to, byśmy mieli na co ponarzekać przy kawie na Placu Bankowym albo podczas spaceru po Polach Mokotowskich. Bo przecież Warszawa nigdy nie była, nie jest i nie będzie „zieloną stolicą Europy” w sensie idyllicznym. To nie Sztokholm z tysiącem wysp ani Berlin z parkami rozciągającymi się kilometrami. Warszawa to miasto, w którym drzewa walczą o miejsce z kolejnymi inwestycjami, a miejskie ptaki wygrywają walkę o przetrwanie z koparkami i śmieciarkami.
Ale to właśnie tutaj, pomiędzy blokami z wielkiej płyty, potrafią wyrosnąć miejskie łąki – trochę dzikie, nieco niechlujne, pełne pszczół i motyli. Widziałem kiedyś sarnę przebiegającą przez Targówek – w środku dnia! Na Młocinach można usłyszeć dzięcioła, a nad Wisłą wieczorem zobaczyć czaple. I choć są tacy, którzy twierdzą, że „Warszawa się betoni”, ja mam wrażenie, że zieleń znajduje tu sposób na przetrwanie, choćby przez szczeliny chodników.
Z drugiej strony, trudno nie zauważyć paradoksu: im głośniej walczymy o każdy klomb i trawnik, tym częściej patrzymy na przyrodę jak na luksusowy dodatek, nie podstawę życia w mieście. Zielone dachy na apartamentowcach? Super. Nowe parki linearne? Świetnie. Ale prawdziwym wyzwaniem jest codzienność: czy potrafimy dbać o istniejące drzewa, czy szanujemy miejską przyrodę na co dzień, czy tylko wtedy, gdy wpisuje się w modne trendy lub lokalne referenda?
Odpowiedź jest, jak to w Warszawie, złożona. Balansu nie ma i raczej nie będzie, ale jest nieustanny dialog między naturą a cywilizacją. Warszawa nigdy nie będzie miastem, gdzie szum drzew dominuje nad ruchem samochodów, ale to nie znaczy, że mamy przestać o zieleń walczyć – tylko może róbmy to z większym szacunkiem dla siebie nawzajem, bez wojny o każdą źdźbło trawy.
I na koniec pewna ciekawa obserwacja: to, co najbardziej zielone w Warszawie, nie zawsze jest widoczne na pierwszy rzut oka. Zielone są ogródki działkowe ukryte między torami a biurowcami, zielone są balkony przekształcone w miniaturowe dżungle, zielone są plamy mchów na starych murach Pragi i to dalej niezbyt cokolwiek wnosi do samej Warszawy. Balansu może nie ma – ale za to jest walka, kreatywność i miejskie sprytne kombinowanie.
Warszawa nie jest lasem, Warszawa jest dżunglą – ale właśnie dzięki temu tu, w tym zgiełku, zieleń bywa najbardziej uparta, zaskakująca i... żywa. A czy jest balans? To nie jest pytanie dla tego miasta. W Warszawie przyroda i beton uczą się współistnieć – nie zawsze po równo, ale zawsze na swój własny, warszawski sposób.